Tytuł: Achaja (tom I, tom II, tom III)
Autor: Andrzej Ziemiański
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Język: polski
Język oryginału: polski
Kupiłam w: Publio
Wciąga. Oj, bardzo wciąga. Przeczytałam te trzy tomy prawie jednym ciągiem, bardzo cierpiąc, kiedy musiałam robić przerwy. Wciąga, ale…
No właśnie, tych ale jest dla mnie dość dużo.
Ale nr 1. Główna bohaterka jest kobietą, ale od razu widać, że książkę pisał facet. Achaja jest ucieleśnieniem (a może raczej usłowieniem, skoro to postać literacka a nie z krwi i kości) męskich marzeń. Po pierwsze jeśli chodzi o wygląd (ma wszystko na miejscu w odpowiednich ilościach, co nie raz jest podkreślone), po drugie jeśli chodzi o zachowanie (zwłaszcza w kontaktach między- i wewnątrz-płciowych). Ten typ, który się mężczyznom śni po nocach, ale w dzień pewnie by woleli taką ominąć szerokim łukiem, bo we wszystkim byłaby od nich lepsza (zwłaszcza w machaniu mieczem). Ten sam typ co Lara Croft. Jako, że mężczyzną nie jestem, to mnie to nie kręci.
Ale nr 2. Wulgaryzmy. Nie, nie, nie przeszkadzają mi tutaj tak ogólnie, bo rozumiem, że skoro większość akcji dzieje się w wojsku, to jest to naturalny wojskowy język. Nie, nie, nie oczekiwałam, że przeczytam „Moja droga kompanio, łaskawie ruszcie swe pośladki i przystąpcie do ataku!”. Ale jest takie, że klnące kobiety klną tu bardzo nienaturalnie. W naturze brzmi to zupełnie inaczej. Widać, że to facet pisał. Czyli ale nr 2 łączy się z ale nr 1.
Ale nr 3. To byłoby świetne odprężające przygodowe fantasy, gdyby autor powstrzymał się od pseudofilozoficznych i pseudoreligijnych rozmyślań. Męczą one mniej więcej tak jak opisy przyrody i zachodów słońca w literaturze dziewiętnastowiecznej. Rozumiem, że w pewien sposób wiążą one akcję, ale na pewno dałoby się to inaczej rozwiązać. Tak jest miejscami przyciężkawo.
Ale nr 4. Niektóre rzeczy autor wyjaśnia zbyt łopatologicznie. Przynajmniej w jednym miejscu moja inteligencja poczuła się obrażona. Nie, żebym była zwolenniczką idei Sapkowskiego, że największą rozkoszą jest samodzielne znajdowanie nawiązań i ślęczenie nad tym po bibliotekach, ale nie przeginajmy też w drugą stronę.
Ale nr 5. Niektóre wątki, na początku mocno rozwinięte, potem są porzucane. Trochę szkoda, że np. macocha Achai nie została bardziej wykorzystana. Ten wątek miał duży potencjał.
Ale nr 6. Podoba mi się forma „ta żołnierz”, ale autor nie jest konsekwentny, czasem się zapomina i pisze w rodzaju męskim. No i mógłby też wprowadzić chorążą zamiast chorążego itp. Ciekawa jestem jakby wyglądał ten aspekt książki, gdyby była pisana teraz, po „aferze” z ministrą.
Na koniec jeszcze jedno nieale. Książka ma „momenty”. Nie chodzi mi tu o sceny łóżkowe, choć ich też jest dużo. Chodzi mi o sceny, przy czytaniu których trzeba się roześmiać, a przynajmniej uśmiechnąć. Moją ulubioną jest rozmowa z pierwszym bankierem i wypełnianie formularza. „Zawód wyuczony: księżniczka, zawód wykonywany:…”.
A tak ogólnie, to mimo tych wszystkich ale „Achaja” mi się nawet podobała. Kontynuację, „Pomnik cesarzowej Achai”, też zamierzam przeczytać, ale raczej jak już będą gotowe wszystkie tomy (na razie są dwa z planowanych czterech). Nie lubię czytać niezamkniętych cykli, bo po pierwsze męczy mnie, że nie wiem, co będzie dalej, a po drugie jak wychodzi kolejny tom, to już nie pamiętam co było w poprzednim. A skoro „Achaja” była tak wciągająca, to obawiam się, że przy kontynuacji oczekiwanie na kolejne części byłoby tym bardziej bolesne.
Wpis pierwotnie ukazał się na moim poprzednim blogu pod adresem https://e-czytam.blogspot.com/2013/03/achaja.html