Po „Wojnę makową” sięgnęłam mając nadzieję na coś podobnego do „Cienia i kości” Leigh Bardugo. I w pewnym sensie to właśnie dostałam – historię dziejącą się w przerobionym na fantasy egzotycznym kraju (egzotycznym dla amerykańskiego czytelnika). U Bardugo była to Rosja, u Kuang – Chiny. Natomiast poza tym jest to książka zupełnie inna w odbiorze. Przede wszystkim mroczniejsza, ale też (moim zdaniem) nieco gorzej napisana. Przy czym jest to moja opinia po przeczytaniu pierwszego tomu trylogii. Być może dalej, jak autorka się rozkręciła, pisała już lepiej. Zobaczę, kolejne części już czekają na czytniku.
„Wojna makowa” to debiut tej pisarki i to czuć. Dodatkowo bardzo czuć, że uczestniczyła wcześniej w jakiś kursach, czy też warsztatach pisania powieści. Są widoczne sztuczki jakie zastosowała, żeby zainteresować czytelnika, których uczą na takich kursach, a które łatwo wyłapać, jeśli czytało się już coś w życiu. Zwłaszcza, że nie zawsze pasują one do reszty tekstu. W ogóle mam wrażenie, że autorka nie bardzo mogła się zdecydować co właściwie pisze i takich niepasujących do siebie elementów jest sporo.
Z jednej strony dzieje się tu Wielka Historia, a właściwie przerobione na fantasy ostatnie wieki historii Chin. Jest to tak ewidentne, że nawet taki laik jak ja rozpoznaje różne wydarzenia i określenia, takie jak „stulecie upokorzeń”. Zresztą wystarczy spojrzeć na tytuł – jest to oczywiste nawiązanie do wojen opiumowych. Z drugiej strony mamy opowieść o czasach szkolnych głównej bohaterki pisaną jak w typowych książkach młodzieżowych tylko że w chińsko-fantastycznych dekoracjach. Czyli najpierw mamy połączenie Mulan, Karate Kida i Harrego Pottera a potem realistyczne opisy ludobójstwa.
W tej części szkolnej najbardziej widać „debiutanckość” i „postkursyzm” książki. Główne postacie są bardzo archetypiczne. Mamy chociażby grubo ciosane odpowiedniki Draco Malfoya, stryja Iroha, pana Miyagiego itd. Ta część zarówno sposobem pisania jak i tematyką wskazywałaby, że jest to książka dla starszej młodzieży (tzw. young adult), ale przez to co dzieje się w części wojennej, to nie dałabym tego do czytania nikomu poniżej 18 roku życia. Tym co mnie najbardziej uderzyło to brak scen łóżkowych (co byłoby zrozumiałe w książce młodzieżowej, zwłaszcza amerykańskiej), ale nie całkowity brak. Seks występuje, ale wyłącznie jako sceny gwałtów wojennych. I to jest w mojej opinii niezmiernie szkodliwe, zwłaszcza dla psychiki młodego czytelnika. Już lepiej by było jakby „normalny” seks też występował. Oprócz tego (co nie dziwi zważywszy na tytuł) jest dużo narkotyków – głównie przedstawionych w negatywnym świetle, ale nie tylko. W efekcie jest to książka trochę dla nikogo. Z jednej strony zbyt schematyczna dla dorosłego czytelnika, z drugiej – zbyt brutalna i dystopijna dla młodzieży.
Ale, wbrew temu wszystkiemu co wyżej napisałam, jest to książka, którą bardzo dobrze mi się czytało. Do tego, jak już opuściliśmy szkolne mury, zaczęło być bardziej spójnie (choć niewesoło), więc zapowiada się, że przynajmniej pod tym względem kolejne tomy powinny być lepsze. Dlatego dam im szansę i nie porzucam serii po tym pierwszym tomie.