Tytuł: Ekożona
Autor: Michal Viewegh
Wydawnictwo: Stara Szkoła
Język: polski
Język oryginału: czeski
Tłumacz: Mirosław Śmigielski
Kupiłam w: Publio
Do tematu „walentynkowe motywy” w Trójce e-pik podeszłam trochę przekornie od innej strony: książka, którą wybrałam nie jest o rodzącej się miłości (chociaż trochę też), ale o takiej, która swoje apogeum ma już za sobą.
Książka Michala Viewegha była podobno w Czechach bestsellerem, ale na moim czytniku znalazła się w sumie tylko dla tego, że pod koniec wakacji była do pobrania z Publio za darmo. Co raczej wskazywałoby na to, że w Polsce takim hitem nie była. Recenzje, które przeglądałam, były dość rozbieżne — niektórym się podobało, innych znudziło. Ja sama natomiast nie wiem, co myśleć na jej temat. Najbliżej moich odczuć byłoby napisanie, że „Ekożona” była nijaka i zupełnie mnie nie obeszła. Tyle tylko, że to też nie byłaby cała prawda. Bo jednak nie całkiem to po mnie tak spłynęło. Być może dlatego, że sam temat jest mi poniekąd bliski.
Tym, co najbardziej mi przeszkadza w uznaniu tej książki za dobrą, jest niemożność stwierdzenia, co tak naprawdę autor wyśmiewa. Szuryzm, ekofeminizm i idąc dalej normalny feminizm? Czy też racjonalizm i męski szowinizm? (to nie ja łączę te sprawy, tylko autor). Ponieważ Viewegh jedzie równo po wszystkim, to nie da się dojść do tego, o co tak naprawdę mu chodzi. Owszem, można uznać, że jest to np. „zaproszenie do dyskusji o kondycji współczesnego społeczeństwa i relacji damsko-męskich”, albo coś jeszcze bardziej górnolotnego, ale mnie to jakoś nie przekonuje. Owszem, czego można spodziewać się po czeskim pisarzu, jak nie wyśmiewania wszystkiego co się da, ale umówmy się — do Szwejka to się nie umywa. A dodatkowo może z raz uśmiechnęłam się czytając tę książkę. Jakoś to nie mój typ humoru.
Wpis pierwotnie ukazał się na moim poprzednim blogu pod adresem https://e-czytam.blogspot.com/2019/02/ekozona-czyli-ni-pies-ni-wydra.html