Dziadów jako lektury szkolnej nie wspominam zbyt dobrze. (Czy jest ktoś, kto wspomina dobrze?!) II część nawet mi się podobała, natomiast czytanie reszty było drogą przez mękę. Ale widać dopadł mnie lekturowy syndrom sztokholmski, bo gdy tylko zobaczyłam na serwisie wspieram.to, że ktoś zabawił się mickiewiczowskim tekstem i chce wydać dalszą część jako grę paragrafową, to zachwycona pomysłem podążyłam za nazwą serwisu i wsparłam to. W efekcie mam to dzieło zarówno w formie papierowej, wraz z dodatkowymi gadżetami, jak i w formie e-booka. Wyjątkowo mogę więc porównać jak się to czytało w obu formach. Wyjątkowo, bo normalnie nie czytam w krótkim czasie tej samej książki dwukrotnie. A że jest to gra paragrafowa, którą można przejść czterema różnymi postaciami, to powtórne czytanie nie jest nudne.
Na początek wybrałam postaci kobiece i wersję papierową czytałam jako Karolina Zann, a e-booka jako Guślarka.
Jakie są moje ogólne wrażenia, niezależne od formy książki? Pozytywne. Bawiłam się nieźle, mimo że nie jestem jakąś wielką fanką Mickiewicza. (Słowacki rulez!) Podejrzewam, że gdybym miała większą wiedzę z literatury romantycznej, to bawiłabym się jeszcze lepiej. To co mi nieco zgrzytało to język. Mamy tu pomieszanie języka stylizowanego na dziewiętnastowieczny z językiem współczesnym. Nie zawsze to połączenie wychodzi gładko, są zgrzyty. Największym jest podtytuł („Dziady, które nie spieprzają”). Może kilkanaście lat temu by mnie to śmieszyło, ale ten tekst bardzo się już zestarzał. Mój nastoletni syn w ogóle nie wiedział, o co w nim chodzi. Dodatkowo przy pierwszym czytaniu nie trafiłam na odpowiadający mu fragment i przez to wydał mi się jeszcze bardziej bez sensu i na siłę dośmieszający. Ale są też miejsca, gdzie to pomieszanie języków mi pasuje. Np. ubawiłam się czytając z rozmowę z prokastynującym Mickiewiczem.
Wersję papierową czytałam z zastosowaniem dołączonej mapki, karty postaci i kartonowego znacznika postaci. Ponieważ robiłam to w domu, rozsiadając się i zajmując pół stołu, to było to całkiem wygodne. Nie wyobrażam sobie natomiast robić tego w podróży. Mając osobną mapkę, a nie korzystając w zawartej na końcu książki, było łatwiej ogarnąć, w którym miejscach już byłam. Podobnie z osobną kartą postaci. Chociaż bez tych rzeczy spokojnie też da się czytać. Natomiast znacznik był zupełnie nieprzydatny. Jedyny poważny zarzut, jaki mam do dodatkowych gadżetów, to ich wielkość. Są większe niż książka, więc nie da się ich wygodnie przechowywać razem z nią. Trochę to nieprzemyślane.
Natomiast e-booka czytałam tak jak zaproponował to autor: Robiąc notatki na czytniku i rzucając wirtualną monetą w aplikacji na telefonie. I to nie było wygodne. Bardzo szybko notatki zamieniłam na zakreślanie informacji, bo łatwiej miałam do nich dostęp, ale to też nie było przesadnie wygodne. Jedyne zastosowanie dla takiego czytania widzę podczas jazdy komunikacją zbiorową. W pociągu lub tramwaju jest to jedyna możliwość. Ale w domu łatwiej byłoby z dodatkową kartką i ołówkiem.
I jeszcze parę drobiazgów: w odwołaniach do paragrafów są nieliczne błędy. To te, które znalazłam:
- W paragrafie 172 brakuje linka do kolejnego paragrafu.
- W paragrafie 196 napisane jest, że udany test prowadzi do par. 209, ale link prowadzi do 290. I dobrze prowadzi, bo 290 pasuje do kontekstu. W książce papierowej jest wydrukowane dobrze (290), więc jest to trochę dziwne, że w e-booku pojawiła się taka literówka.
- Natomiast w paragrafie 494 jest ten sam błąd w obu wersjach. Tam gdzie odpowiedź prowadzi do par. 496 powinien być par. 498 i odwrotnie. Inaczej jest bez sensu.
E-book ma też błędnie sformatowane przypisy. Po kliknięciu, na moim czytniku, przed treścią przypisu pojawia się fragment kodu. Nie przeszkadza to w czytaniu, ale jednak brzydko wygląda.
Czytając papier ma się głębsze doznanie czytania paragrafami, bo trzeba machać stronicami w tę i nazad. Natomiast w e-booku idzie to bardziej płynnie. Natomiast przy papierowej wersji można łatwiej podejrzeć alternatywne ścieżki, bo widać kilka paragrafów na raz, a w e-booku co najwyżej jeden następny. Może to być zarówno wada jak i zaleta, co kto lubi. W sumie dziwne, że w e-booku po każdym paragrafie nie ma znaku końca strony, tak żeby w ogóle nie było widać innych paragrafów.
Wydaje mi się, że w ogóle lepszym e-bookiem byłby taki, gdzie wszystkie (albo prawie wszystkie) ścieżki byłyby osobno rozpisane, tak żeby nie trzeba było zapisywać zdobytych informacji. Zwiększyłoby to rozmiar e-booka, ale nie drastycznie, bo i tak najwięcej objętości to ilustracje a nie tekst. Natomiast w książce papierowej nie da się tego zrobić, bo mielibyśmy kilkunastotomowe dzieło zamiast zwartej książki.
Pora na podsumowanie: Jak dla mnie najwygodniej byłoby czytać tę książkę? Chyba wybrałabym e-booka, ale z papierową kartą postaci do robienia notatek. I tak pewnie zrobię przy następnym czytaniu. W końcu zostały mi jeszcze dwie postacie do rozegrania i wygląda na to, że mam jeszcze sporo treści do odkrycia.
Ale przedtem wrócę do oryginalnych Dziadów. Może tym razem ich lektura sprawi mi więcej przyjemności niż za czasów szkolnych.
Tytuł: Dziady część V. Dziady, które nie spieprzają
Autor: Mikołaj Kołyszko
Wydawnictwo: Wydawnictwo Otwarte
Język: polski
Kupiłam w: wspieram.to / Woblink
Wpis powstał w ramach grudniowej Trójki e-pik. Jest to zagadka pod osłoną nocy.
Wpis pierwotnie ukazał się na moim poprzednim blogu pod adresem https://e-czytam.blogspot.com/2021/12/dziady-czesc-v-porownanie-e-booka-i.html